MOJA PASJA

Konkurs Samsung

Opowiedz o swoim marzeniu, którego realizacja pozwoli ci zostać legendą.


Witajcie Najwspanialsi!
Dzisiaj chciałabym podzielić się z wami moją historią.  Jest to skromna opowieść o tym, jak stałam się OląRun i jakie mam marzenie związane z moją biegową pasją.
Na koniec mam dla was małą niespodziankę. Przygotowałam filmik, którym chciałabym was zainspirować do wzięcia udziału w konkursie organizowanym przez SAMSUNGA! Wszystkie informacje dotycząc akcji otrzymacie tutaj: KONKURS
A teraz zapraszam was do lektury. 




Właściwie to sama nie wiem od czego zacząć... Wypadałoby ,,od początku” ale tak się zastanawiam… jaki był ten początek? Kiedy pytam mamę:
,,Ile miałam miesięcy jak zaczęłam chodzić?’’ 
to  w odpowiedzi dostaję:
,,Ty nie zaczęłaś chodzić, ty od razu biegałaś’’. 


Z tego co wynika mogłabym napisać, że moja pasja narodziła się jakieś 9 miesięcy po przyjściu na świat. Niestety, nie zawsze było tak kolorowo, ale bez przesady! Nie oczekujcie ckliwej historii. Nie jestem w tym dobra.



Od Szkoły Podstawowej zawsze chodziłam na jakieś zajęcia taneczne - disco, hip hop,  taniec towarzyski… Trwało to do pierwszej liceum. W międzyczasie zawsze chodziłam na zajęcia z w-fu, nigdy go nie opuszczałam, nawet gdy byłam chora. Dokładnie tak jak myślicie! Przez 12 lat edukacji + 2 lata studiów (myślę, że) łącznie opuściłam może z 2 tygodnie szkoły/uczelni. Nie lubię mieć ,,tyłów’’, nie lubię cudzych notatek, nie lubię pisać w innych terminach, a już najbardziej nie lubię, kiedy ,,nie wiem o co chodzi’’ - dlatego zawsze wiem! Zeszłam z tematu... Jak zawsze!



Moja rodzina od zawsze jest bardzo aktywna. Na wakacje jeździliśmy w góry i całymi dniami dreptaliśmy po szlakach. Na mazurach ciężko było nas wyciągnąć z wody, a gdy już wyszliśmy to lecieliśmy na rowery, czy spacery. Nad morzem nie leżeliśmy plackiem, tylko graliśmy w siatkę, czy chodziliśmy po promenadzie. Nie potrafimy usiedzieć w miejscu, a w zasadzie nie potrafi moja mama...

Mama… tutaj zaczyna się ta historia. Basia biega od zawsze (no z przerwami, jak to w życiu bywa). Zaczęło się zapewne w podstawówce, a skończyło… no nie, nie skończyło i raczej szybko się nie skończy! Wróćmy jednak na chwilkę do mnie. Taniec towarzyszył mi do liceum. Wtedy zaczęły się moje problemy z nawracającym się bólem kręgosłupa, który promieniował do lewej nogi. Kilka tygodni zwalałam to na złe łóżko, przewianie, zmęczenie ale w końcu wybraliśmy się do lekarza. Tutaj, jak to w Polsce bywa, trwało to kolejne kilka tygodnie. Ból nie ustępował, a nawet bolało bardziej. Nareszcie diagnoza ,,nerwiak przy kręgosłupie’’. Reakcja 16-latki?
,,Tnijcie! Nie chce już tego!” 
Nie obawiałam się operacji, ponieważ tylko ja wiedziałam jak bardzo cierpię. Za to mama… jak usłyszała, ze mogę stracić czucie w lewej stopie miała wielkie obawy. Nic dziwnego, w końcu to rodzic. Do operacji jednak doszło.



 Byłam najmłodszą osobą na oddziale, jakieś 100km od domu przez tydzień. Sama – z dala od rodziny, ponieważ szpital był zamknięty z powodu jakiegoś wirusa. Wokoło mnie leżały same starsze osoby. Wszyscy schorowani i taka żywiołowa Olcia. Do czasu.

 Po operacji przez 3 dni te same starsze panie musiały mi pomagać funkcjonować. Cały czas leżałam na brzuchu, ponieważ do kręgosłupa przyczepili mi ogon, no i tak było najwygodniej. Starsi ludzie dzień po operacji chodzili sobie po korytarzu, a ja nadal leżałam przyczepiona do łóżka. Po 4-5 dniach, już dokładnie nie pamiętam, pozwolono mi stanąć na nogi. Pierwsza reakcja?
 ,,O kurdę, nie potrafię!’’. 
Dokładnie tak jak czytacie. Dziwna sprawa ale tak to właśnie było. Pozbawili mnie umiejętności, którą pielęgnowałam od 9. miesiąca życia. Na całe szczęście było jak z jazdą na rowerze. Wystarczyło kilka lekcji i już kolejnego dnia, powoli (Z BALKONIKIEM) przemierzałam szpitalny korytarz. Bolało jak cholera ale wiedziałam, że mogło być już tylko lepiej! Po tygodniu wróciłam do domu i kolejne 7 dni leżałam w łóżku. Schudłam przez ten okres 5kg. Nic nie jadłam w szpitalu poza suchym chlebem na śniadanie i kolację. Do teraz nie tknę nic, co przypomina szpitalne jedzenie.

Wracamy do życia! Kolejny okres to 2 miesiące bez aktywności fizycznej - dłużyły się niesamowicie ale wszystko zrosło się szybko i poprawnie. Czucie w stopie miałam, więc nareszcie przestałam patrzeć na lekcje w-fu z utęsknieniem!



 ZACZYNAMY TĘ HISTORIĘ!

         Opuściłam zajęcia taneczne na 3 miesiące, wiec nie widziałam sensu, żeby tam wracać. Nigdy nie byłam w tym (super)dobra. Zawsze gdzieś tam z tyłu, wiec po takim czasie to w ogóle nie miało dla mnie sensu. Decyzja podjęta ale co zrobić z wolnym czasem?

Przyszedł moment na mamę!

Basieńka wychodzi(ła) biegać co drugi dzień. Olcia siedziała i patrzyła… aż wpadła na genialny pomysł…


ZACZNĘ BIEGAĆ

Kolejna część ckliwej opowieści... Astma. Nic strasznego! Człowiek po prostu czasami się dusił przy większym wysiłku. Trzy razy w życiu miałam atak ale naprawdę dało się żyć. Co prawda (zawsze),,na wszelki wypadek’’ miałam wziewy pod ręką. Choroba przypominała o sobie podczas pierwszych prób rozpoczęcia biegu. Kończyły się one szybko, po 500-600m. Zniechęciłam się? No sorry…. Pisze do was MARATOŃCZYK! Absolutnie nie! Nie było łatwo - to prawda. Bolało troszeczkę, kaszel męczył ale z każdym kolejnym wyjściem było coraz łatwiej. Zajęło mi to sporo czasu. Nic nie przychodzi (a raczej przechodzi) od razu. Potrzeba czasu, cierpliwości, determinacji i jej mi nie zabrakło. Nie miałam żadnego celu. Chciałam po prostu coś ze swoim wolnym czasem zrobić.



        Powoli zaczęłam również ćwiczyć w domku z Ewką [brzmi znajomo? ;) ], później sama składałam sobie play listy z ćwiczeniami na youtube, żeby zwiększać swoją wytrzymałość. Od drugiej klasy liceum praktycznie 6 dni w tygodniu,  zawsze o 19:00 wykonywałam jakiś zestaw ćwiczeń.
Przeplatałam dzień biegowy z dniem ,,youtubowym”. Sprawiało mi to wielką radość. Nie robiłam tego, żeby schudnąć, nie robiłam tego dla kondycji. Robiłam to od samego początku dla przyjemności.

            W trzeciej klasie liceum , po niezliczonych kilometrach w nogach oraz godzinach spędzonych na ćwiczeniach narodziła się pasja. Coś co miałam ochotę robić zawsze i wszędzie.

Klasa maturalna, profil europejsko-prawny, od początku byłam pewna, ze pójdę na Uniwersytet studiować prawo. Przecież nie było innej możliwości. Trwało to do czasu, kiedy wybraliśmy się z klasą na rozprawę w sądzie. Nigdy się tak nie wynudziłam!  Tyłek mnie swędział, a najchętniej pobiegałabym między tymi ludźmi! Zdecydowanie to nie jest dla mnie. Nuuuuda!
Ale co teraz? Co ja miałam zrobić? 
Długo się nie zastanawiałam. Skoro wysiłek fizyczny sprawia mi taką przyjemność to dlaczego nie miałabym się tym zająć na poważnie?
No to może AWF? 
Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Jestem szczęśliwą studentką Akademii Wychowania Fizycznego i Sportu w Gdańsku. Nie obyło się oczywiście bez:
,,czy na pewno?’’; ,,czy to dobry pomysł?’’; ,,’ale po co?’’; ,,nie jestem w tym dobra’’; ,,to nie dla mnie’’. 
W każdym związku są kryzysy. W moim związku ze sportem również. I to częstsze niż wam się wydaje!

         Po wielkim stresie związanym z testami sprawnościowymi i rekrutacją na studia, DOSTAŁAM SIĘ! Wszystko szło naprawdę dobrze. Lubię się uczyć, więc nie mam większych problemów z teorią. Z praktyką jest inaczej, ale jako zawzięte dziecko - nie odpuszczam. Dobra… czasem odpuszczam! Ale z podkuloną główką wracam walczyć dalej.

Niestety, każdy kij ma dwa końce, a moja ckliwa opowieść musi mieć swój dalszy ciąg. Bieganie przerwałam na jakieś 6 miesięcy.
Kolana. Podobno chondromalacja rzepki. Uwierzyłam, chociaż do dziś mam wątpliwości.  Ale dla własnego spokoju wierzę w tę diagnozę.

 Bolało, nie powiem, że nie! Napierniczało równo, ale w głowie jeszcze bardziej CHCIAŁAM BIEGAĆ, a raczej MUSIAŁAM. Bieganie to taki trochę mój masochistyczny narkotyk. Kocham to robić i nienawidzę jednocześnie. Chce mi się i nie chce dokładnie w tym samym momencie. Tylko jedno nie zmienia się nigdy -  uczucie zwycięstwa po ukończonym biegu. Duma, że wykonało się kolejny krok na przód. Kontuzje wracają jak bumerang.


Pisząc ten tekst siedzę i myślę dokładnie o tych złych momentach w związku, o tej niepewności. Dlaczego? Ból znów daje o sobie znać. Puka do mnie kostkami i kolanami. Czekam aż sobie odejdzie, a ja w spokoju wrócę do tej przyjemniejszej części masochizmu - masochizmu nad mięśniami.

Moje wielkie marzenie związane z pasją spełniłam 15 maja 2016 roku - przebiegłam maraton! Przebiegłam walkę ze samą sobą. Pokonałam wszystko co miałam do pokonania. Droga do 42km nie była usłana różami. Szwankowała dokładnie to samo, co zawsze – czyli zdrowie (bo lubi?).  Zatem… Mam jedno NAJWIĘKSZE MARZENIE ZWIĄZANE Z PASJĄ, niech da mi siłę, żeby zawsze do niej wracać! I niech ten związek trwa na wieki. Życzę wam wszystkim spełnienia w waszym życiu i odnalezienia w nim pasji.


A teraz moja chwila, zapraszam was na filmik:


Zapraszam was do wzięcia udziału w konkursie!


Zdjęcia: Photos De Girasol


Sandy

Jestem studentką Wychowania Fizycznego na AWFiS w Gdańsku. W swoim życiu miewałam wiele przelotnych pasji, zainteresowań, hobby... jednakże wszystkie po pewnym czasie mijały. Miało to miejsce dopóki nie zaczęłam (głównie przez własne kompleksy) zajmować się sportem, zdrowym żywieniem i ogólnie pojmowanym zdrowym stylem życia. Od tamtej pory nie potrafię wyobrazić sobie swojego dnia bez małej porcji ćwiczeń, czy też biegów.

2 komentarze:

  1. Podziwiam i życzę duuuuzo zdrówka😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale masz ciało :o
    Podziwiam zawziętość i to, że się nie poddałaś.
    Bardzo podoba mi się filmik. :)

    Pozdrawiam,
    http://kozlovskaiza.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń